Jaki kryzys?
Powoli
dobiega końca 14 edycja krakowskiego festiwalu Miesiąc Fotografii.
Wzorem
lat ubiegłych, w weekend otwarcia, nie mogło w Krakowie zabraknąć reprezentacji
ZTF-u. Ekipa rozszerzona o kolejnego żądnego fotograficznych doznań człowieka w
sobotnie przedpołudnie zameldowała się na miejscu.
Niestety nie bez przygód, ale te mam nadzieje są już za nami, rozpoczęliśmy wędrówkę po głównych punktach programu od wizyty w festiwalowym centrum. Znajome twarze oraz interesujące stoisko z książkami od razu nas przyciągnęły i do końca pobytu w Krakowie meldowaliśmy się tam kilka razy. Ostatecznie wychodząc z dużo cięższymi plecakami i znacznie chudszymi portfelami.
Zwiedzanie
wystaw rozpoczęliśmy od Depozytu Yanna Mingarda oraz ekspozycji zatytułowanej
Świeże spojrzenie. Nowe formy narracji wizualnej. Ta ostatnia składa się z
kilku projektów fotograficznych zaprezentowanych w sposób daleki od tradycyjnej
wystawy fotograficznej - niczego innego się jednak nie spodziewaliśmy.
Wiedzieliśmy przecież, że nic nie będzie podane wprost, jak na tacy i od razu dostaliśmy
z grubej rury. Miejsce tyleż trudne co intrygujące.
Depozyt,
w mojej ocenie, jeszcze lepszy. Bardziej fotograficzny, choć oczywiście znowu
nie dosłownie i nie wyłącznie. Dokument o bioetyce, przechowywaniu materiałów
genetycznych, ukazujący w usystematyzowany, skatalogowany sposób to, czego
zwykły człowiek na co dzień zobaczyć nie może. Pobudzający do refleksji i
zadania sobie pytania m.in. o granice ludzkiej ingerencji i władzy.
Według
mnie to jedna z najlepszych festiwalowych ekspozycji.
Następnie
przyszedł czas na MOCAK.
Ekspozycja
Anety Grzeszykowskiej składa się z prac znanych już wcześniej, a pochodzących choćby
z Love Book, Negative Book czy Selfie. Autorka dotyka ciała ludzkiego, a
dokładniej jego kryzysu - pozorności, nietrwałości czy nawet śmiertelności.
Mocna i dobra wystawa - tylko mam wrażenie, że zbyt mała i zbyt krótka.
Szczęśliwie, towarzyszy jej projekcja video Negative Process, która jest
wyjaśnieniem intrygujących fotografii z książki Negative Book.
Wystawa
zatytułowana Czy zaśpiewają niczym krople deszczu, czy nie ugaszą mojego
pragnienia autorstwa Maxa Pinckersa opowiada o miłości i małżeństwie. Książę na
białym koniu, tandetne studio fotograficzne, bryczki czy papużki nierozłączki -
fotografie przedstawiają momenty zainscenizowane i naturalne - kiczowate piękno,
piękny kicz. Dla mnie ta sytuacja to arcyciekawa interpretacja kryzysu.
W
dalszej drodze instalacja Sputnika, której nazwa Stan Zero idealnie oddaje
punkt wyjścia do prezentacji projektu. "Trailer trailera" -
rozdrażnia i zostawia... cóż, czekam dalej.
Wreszcie
Paul Graham i Nowa Europa. Miał to być oczywiście jeden z najważniejszych
punktów programu.
Wystawa
w Starmachu to fotografie z wielu podróży po zachodnioeuropejskich krajach.
Powstałe pod koniec ubiegłego wieku ukazują sytuację starego kontynentu w bardzo
specyficznym momencie. Okazuje się, że dzisiaj te zdjęcia są równie aktualne - może
równie aktualne co wtedy. Świetne, ale chciałoby się więcej. Dla mnie (być może
mając w pamięci ubiegłoroczne wnętrze tejże galerii wypełnione Koudelką) za
mało
.
Sobotni
wieczór to prezentacja ShowOff-owych projektów. Znakomicie przygotowane i
zaprezentowane - należałby się im osobny tekst. Nie mogę jednak nie napisać, że
największe wrażenie zrobiły na mnie Ślady Weroniki Gęsickiej, Znikające jeziora
Krzysztofa Raconia oraz Olimpia's Diary Kacpra Szaleckiego. Całość natomiast
naprawdę dobra.
Niedzielne
przedpołudnie tradycyjnie spędzamy w Muzeum przy placu Szczepańskim. Po
pierwsze jest tam bardzo fajna księgarnia, ponadto zaglądamy (tym razem już tylko
pobieżnie) do Szuflady Szymborskiej, a po trzecie, mamy zazwyczaj szczęście do
ekspozycji. Tym razem była to wystawa pt. "Niech żyje sztuka! Kolekcja
Feliksa Jasieńskiego. Od Japonii do Europy. Rzeczy piękne i użyteczne", na
której podziwiać można dzieła z kolekcji tego słynnego krakowskiego
kolekcjonera i mecenasa sztuki, a przede wszystkim przyjaciela artystów – a co
dla mnie najistotniejsze - mistrzów Młodej Polski.
Znakomita
wystawa, na której m.in. stanąć można "oko w oko" z Wyspiańskim,
Malczewskim czy Wyczółkowskim. Zdecydowanie obowiązkowo!
Wracając
do MFK. Przedostatnim punktem podczas naszego pobytu miała być pokazywana w
galerii ZPAF wystawa laureatki Nagrody Griffin Art Space – Lubicz 2015 Wiktorii
Wojciechowskiej, pt. Sparks.
Portrety
ludzi, często bardzo młodych sfotografowanych po wielu miesiącach pobytu na
froncie, to nie tylko portrety żołnierzy, to portret wojny. Z zaprezentowanych
fotografii ból i cierpienie wylewają się tak mocno, że stajemy twarzą w twarz
nie tylko z ludźmi, ale również z ich dramatem i traumą. Czujemy to tak mocno,
że niemal możemy tego dotknąć. Cała ekspozycja, której bazą są ww. portrety
robi piorunujące wrażenie. Jedna z ważniejszych rzeczy na festiwalu, choć spoza
programu głównego.
Na
koniec pozostał Bunkier Sztuki i Inżynieria obrazu – (Re)aktywacja fotografii. Od
początku wiadomo było, że będzie to nie lada wyzwanie. Znajdziemy tam trzy
wielowymiarowe, wielowątkowe projekty. Fotografie, instalacje, performance,
archiwa, mass media. Nawiązania do historii i współczesności, aspektów
politycznych, geograficznych, ekonomicznych wreszcie podkreślenie znaczenia
konsumpcji i komunikacji, a przede wszystkim roli obrazów w tych procesach.
Informacje jakie niosą oraz funkcje jakie pełnią w zależności od kontekstu i
zastosowania. Najtrudniejsza i najbardziej wymagająca część wszystkiego co
zobaczyliśmy.
Ale
kto powiedział, że musi i że będzie lekko? My lubimy wyzwania, a zatem o
zobaczenia za rok!
Komentarze
Prześlij komentarz