Krzysztof Kowalczyk, Tama

W maju w zamojskiej Galerii Fotografii Ratusz oglądać można wystawę autorstwa Krzysztofa Kowalczyka pt. Tama.
Tym projektem Zamojskie Towarzystwo Fotograficzne, po niekrótkiej przerwie, wraca (dla zaniepokojonych dodam, że nie na stałe - a przynajmniej nie na razie) do prezentacji fotografii dokumentalnej.


Tama Krzysztofa Kowalczyka opowiada o miejscu, które od ponad 30 lat czeka na to aby przestać istnieć w obecnym kształcie. Jest to historia o trwaniu i przemijaniu. Równoczesnym współistnieniu i eliminacji.


Edytowana przez Rafała Milacha ekspozycja uderza nas kilkukrotnie. Po pierwsze (choć wcale nie od razu) brakiem tytułowej tamy. Zapora, w ujęciu dosłownym nie pojawia się na żadnej z zaprezentowanych fotografii. Autor opowiada o niej za pomocą otaczającego ją świata wykorzystując w tym celu pejzaże, detale, a nawet wnętrza - ale nie od razu się tego dowiadujemy.

Niemała część prac, niemal dosłownie płonie i to właśnie idzie na pierwszy - nomen omen - ogień. To właśnie ogień absolutnie uderzył mnie w pierwszej kolejności. Jest to kolejny kontrast, obecny w tym projekcie. Nie ognia spodziewamy się przecież idąc oglądać wystawę pod tytułem Tama.


Kolejna niezwykle istotna kwestia to wyjątkowa plastyka i malarskość zaprezentowanych fotografii. Pomimo faktu, że autor fotografował to miejsce tylko zimą (co podczas oglądania jest nie do zauważenia na przeważającej liczbie zdjęć) prace w większości mają dosyć ciepłe barwy. Typowej zimy w nich jak na lekarstwo, ale nie o śnieg czy temperaturę autorowi chodziło, a o światło. 
Krzysztof Kowlaczyk przez kilka lat dokumentował miejsce przeznaczone do zatopienia. Nie ograniczając się tylko do pejzażu i zupełnie nie wchodząc w prezentowanie tamy, fotograf ukazał działalność człowieka, tego jak współistnieje w tym środowisku oraz jak je częściowo eliminuje. Jak zostawia swój ślad w przyrodzie oraz jak przyroda odciska swoje piętno na nim.
Jest to nader piękna i romantyczna opowieść o miejscu, które autor pokochał. Miłości tej nie sposób nie zauważyć. Zaprezentowana historia zaczyna się od jedynej (tak) zimnej fotografii, po drodze rozkwitając, płonąc a wręcz wypalając się, odciskając ślad, a wreszcie niszczejąc - ale wciąż będąc wyjątkową, urzekającą, piękną.
Zastanawiam się, na ile jest to opowieść o Tamie, a na ile o Krzysztofie Kowalczyku.


Wojciech Kapuściński

Komentarze

Popularne posty