Miesiąc w weekend?
Miesiąc
Fotografii w Krakowie odbywa się już po raz jedenasty.
Udało się nam
zsynchronizować i we trzech: ja, Andrzej Pogudz i Piotr Komajda udaliśmy się w
kierunku dawnej stolicy Polski.
Mieliśmy
niewiele czasu aby zmieścić Miesiąc w
jeden weekend. Skądinąd wiadomo nam, że niektórzy (poza nami rzecz jasna!)
bardzo się na nasz wyjazd cieszyli… co więcej, sugerowali abyśmy zostali dłużej
– dużo dłużej. Niestety…
Po przybyciu do
Krakowa okazało się, że pokój w hotelu jeszcze się nie zwolnił wiec zostawiwszy
graty w samochodzie udaliśmy się na śniadanie… i kawę!
Na pierwszy
fotograficzny rzut poszło Muzeum Narodowe i wystawa pt. Vanity – fotografia mody z kolekcji F.C. Gundlacha. Stanąć oko w
oko z Pennem czy Avedonem… nie ma słów, aby to opisać.
Po drodze z
Muzeum obejrzeliśmy Krwawe wykopki Piotra
Machy z sekcji ShowOFF. Solidnie przygotowany projekt, choć ja nie jestem fanem
takiego humoru w fotografii. Ktoś powie, że mało tam fotografii – zgodzę się.
Ale jednak jest. Konwencja mi pasuje, ale w komiksie.
Kolejną rzeczą
jaką zobaczyliśmy – także z sekcji ShowOFF – były bardzo ciekawe, krótkie formy
filmowe Dominika Ritszela.
Podczas naszego
pobytu w Bunkrze Sztuki miało miejsce oprowadzenie kuratorskie Karoliny Sulej. Kuratorem
wystawy Pogranicza mody był Paweł
Szypulski. Wystawa naprawdę świetna! Choć chyba powinienem napisać zestaw
wystaw, albo cykl ekspozycji. Tak wielu ujęć, takiej analizy i rozłożenia mody na
czynniki pierwsze się nie spodziewałem. To miejsce, moim zdaniem, jest
szczególnie warte obejrzenia.
Z Bunkra
udaliśmy się do Pauzy… ależ fantastyczne miejsce! Tam, poza małym co nieco
zapoznaliśmy się ze Schwarzenegger is my
idol Siergieja Mielniczenki oraz Początkami
Corrine Day. Dwie bardzo różne ekspozycje. Pierwszą trudno (żadna
niespodzianka) zaklasyfikować: portret, akt, dokument… Nie będę nawet próbował
udzielić odpowiedzi. W przypadku wystawy Corinne Day tym bardziej. Obie
bezwzględnie warto zobaczyć. Tym bardziej, że wiszą w Pauzie! :)
W Małopolskim Ogrodzie
Sztuki uczestniczyliśmy w spotkaniu autorskim z Bolesławem Lutosławskim –
Alchemia portretu. Portrety, owszem znakomite, ale samo spotkanie… może to
sposób prowadzenia, może „osobowość” autora… Historia fotografa i jego prace
budzą szacunek – bezdyskusyjnie! Na tym zakończmy…
Bardzo szybko
przedostaliśmy się do Akademii Fotografii na św. Tomasza. Tam odbyło się
spotkanie autorskie połączone z promocją książki Mateusza Sarełły pt. Swell. Spotkanie prowadził znany i
goszczący ze swoją wystawą w Zamościu Krzysztof Pacholak, a uczestniczył w nim
także Michał Łuczak – kurator i fotoedytor książki. Książka, a przede wszystkim
fotografie to dla mnie świetny przykład, że każdy materiał – niezależnie od
tematu – można zrobić bardzo dobrze, i bardzo źle. W tym przypadku – z całym
szacunkiem dla autora i całego zespołu pracującego nad książką – temat jest dla
mnie banalny, ale sposób realizacji i forma podania miażdżą! Fantastyczne
fotografie i przepiękna książka. Co więcej, ciekawa, intrygująca osobowość
autora. (Pacholaka i Łuczaka można słuchać godzinami! – na szczęście, jak się
okazało na drugi dzień, to nie było ostatnie nasze spotkanie z Michałem
Łuczakiem)
Zasłużona
obiadokolacja i na deser… finał Ligi Mistrzów! Pięknie się wkomponował (i jak
cały dzień) stał na fenomenalnym poziomie!
Niedziela
rozpoczęła się… pięknie! Wszystko musi
być piękne Aleksandry Sołdatowej, choć – moim zdaniem – z troszkę zaburzoną konsekwencją i niepotrzebnie
rozbudowane o kilka detali jest bardzo miłe dla oka i nie tak płytkie jakby się
mogło z pozoru wydawać. Zdecydowanie warto odwiedzić Muzeum Inżynierii Miejskiej.
Slavik’s fashion to dla mnie punkt obowiązkowy
tegorocznego festiwalu. Jurko Diaczyszyn pokazuje niezwykłą historię bezdomnego.
Jakże ciekawa jest jego historia – jak i sam bezdomny, który de facto niczego
fotografowi nie powiedział…
Niemal w tym
samym miejscu – tylko nie na płocie, a „na placu budowy” pokazy filmów z SHOWstudio,
a na nasze szczęście tego dnia także spotkanie mistrzowskie z Marie Shuller z
SHOWstudio właśnie.
Udało nam się
tego dnia (nie tak jak w sobotę) wygospodarować czas na obiad. Podczas obiadu
spotkaliśmy się z Kajetanem Herdyńskim – młodym, bardzo zdolnym polskim poetą
pochodzącym z Zamościa.
Po obiedzie udaliśmy
się do domu, w którym działa Fundacja im. Zofii Rydet. Punkt spoza programu Miesiąca Fotografii, ale (mamy nadzieję)
z programu wystawienniczego ZTF-u i Galerii Fotografii Ratusz. O tym, może innym razem – choć swoją drogą, stać przed
fotografiami Avedona i trzymać w ręku fotografie i negatywy Zofii Rydet w jeden
weekend to jak fotograficzna nirwana.
Na deser
spotkanie z Michałem Łuczakiem, który w Balu, w imieniu kolektywu Sputnik
Photos, prezentował książkę Miejsca
odległe. Pisałem już o tym jak się słucha Łuczaka…
Cały weekend
trudno opisać, z czymkolwiek porównać. Może poza wnioskiem, że dwa dni to zdecydowanie
za mało. Nie udało nam się zobaczyć wszystkiego… to oczywiste! Nie mniej jednak…
Fotografia, spotkania, książki… za rok też jadę!
Komentarze
Prześlij komentarz